SPRAWCY
Agnieszka Wolny-Hamkało
Tragedia stała się funkcją pop-kultury. W wersji pop multiplikował ją Andy Warhol, wściekle płodzą ją massmedia. Zapośredniczona przez medium tragedia stała się dla nas powszechnym środkiem znieczulającym. „Samobójstwo”, „krew”, „wypadek”, „pożar”, „gwałt” – myślimy patrząc w gazetę, nakładając sobie sałatkę. W bistro pijemy kawę oglądając śmierć w telewizji informacyjnej, śmierć nadawaną w wielu językach 24 godziny na dobę. Potrzebujemy ciągle nowych stymulacji, żeby poczuć smutek, obrzydzenie, wzruszenie. Z drugiej strony strumień filmów działa na naszą podświadomość: obniżony nastrój, bezsenność, nerwice natręctw, wybuchy agresji, bierność i inercja są bezpośrednio związane z symboliczną przemocą obrazów. W swoich nowych pracach Łukasz Huculak zajął się tematyką wizualizacji ludzkiego cierpienia w momentach „emergency”, dziania się. Niedopowiedzenie, fragmentaryczność, nieokreślony kontekst - czas, miejsce – sprawiają, że sceny stają się anonimowe – jak w telewizji, a jednocześnie odrealnione, „wyczyszczone” ze społeczno-politycznych dekoracji. Artysta osiąga dzięki temu atmosferę uniwersalnej baśniowości i reporterskiej, pozornie obojętnej rejestracji, która sprawia, że znaczenie prac dotyka odbiorcę jakby rykoszetem, niebezpośrednio.
Ból i dramat w dziwny sposób nas alienują – to zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że cierpienie jest popularne na świecie, że to tani, powszechny towar. A jednak kiedy się pojawia, z miejsca wrzuca nas w duszny kokon, wymazuje ludzi wokół, wycina elementy krajobrazu, spłaszcza perspektywę. Cierpiąc jesteśmy samotni. Przedmioty z trudem trzymają formę, materia przelewa się jak ciecz. Dramat wsysa światło, wypłukuje kolory – wszystko definiuje poprzez siebie, sprowadza do wspólnego mianownika. Wyostrza jedynie pierwszoplanowych bohaterów, najprostsze, najbardziej wyraziste elementy scenografii. Obrazy Łukasza Huculaka są puste, wymazane, skupione wyłącznie na tragedii pokazywanej w specjalnych, syntetycznych przestrzeniach. Ciemne, monochromatyczne płótna wydają się organiczne, poddane siłom czasu i powietrza. Zetlone, pracujące z tlenem, chropowate. Płaszczyzny przywodzą na myśl freski Giotta, tematyka – antyczne dramaty. Ci ludzie, którzy jeszcze się nie poddali, wykonują absurdalne ruchy, biegają w kadrze albo zamierają nieruchomo. Ich działanie jest niecelowe i pozbawione sensu, poruszają się nerwowo jak owady w szparze futryny okna. Wzbudzają współczucie i pogardę: nonsensowny ludek, poddany próbom, bez szans w konfrontacji z losem, nieustannie przegrany.
W kontekście tytułu wystawy pojawia się pytanie o grzech, winę i karę. O zbrodnię, wolę i legendarny los, a wreszcie – w drugim planie o domniemanego Boga. Kto jest sprawcą nieszczęścia i cierpienia? Czym jest karma, czy nasz wpływ na los jest znaczący, czy też jesteśmy tylko ssakami wpuszczonymi na makietę miasta, na planszę peryferii i pól? Jaka jest geneza cierpienia – czy wywołuje je zło? Człowiek jest jego immanentnym nosicielem, czy tylko medium, które w ostatecznym rozrachunku pozostaje czyste?
Katastrofa, upadek, pożar to momenty kulminacji cierpienia, jego spektakularne przejawy. Jest w nich coś teatralnego – dramat, moment, kiedy czas na chwilę się zatrzymuje, życie traci tempo osiągając punkt zwrotny albo finał. Wszystko co pomiędzy jest tylko mniej lub bardziej niespójną narracją. Huculak pokazuje ludzi w tym punkcie egzystencji: oświetlone przez kontekst tragedii życie nabiera dziwnej intensywności. Zestawione ze sobą obrazy tworzą niepokojącą relację z katastrof i pomyłek, dewastacji i pobojowisk po prywatnych i państwowych wojnach. Jest coś perwersyjnego w estetyzowaniu nieszczęścia i śmierci; to niepokojący refren - sposób, w jaki Huculak rymuje swoje obrazy. Malarz robi z nas voyerów, pokazuje nam to, co ukryte: moment słabości, całkowitego odsłonięcia, rozpaczy. Nie odwracamy wzroku.